Tradycyjnie muzyczka:
(Szukałam męskiej wersji, ale niestety nie znalazłam :( a szkoda)
- No, no, Zając! Co tak wolno?! - krzyknął za długouchym, lądując na małej polanie z koszem pisanek w ręku. - Nadal cię wyprzedzam!
W tym momencie zza krzaków wyszedł zaopatrzony w bumerangi, wysoki na metr osiemdziesiąt Strażnik Nadziei.
- Nie bądź tego taki pewien - powiedział z uśmiechem, pokazując swój koszyk. Pusty. Jack oparł się niedbale o laskę i wzruszył ramionami, chociaż widocznie znowu przegrał i strasznie go to denerwowało.
- Dobra, dobra. Schowam te cuda i już znikamy - odparł i odleciał kawałek, tylko po to, żeby porozstawiać po kilka jajek pod drzewami, krzaczkami i przy jakiś kamieniach. Zając przyglądał się temu z uśmiechem. No, no. Jeszcze kilkanaście lat temu nigdy nie pomyślałby, że Mróz mógłby mu pomagać w organizacji Wielkanocy. A już na pewno nie przyszłaby mu do głowy myśl, że mogliby się zaprzyjaźnić. A tu proszę. Chłopak był świetnym Strażnikiem. Bez dwóch zdań.
- Gotów? - spytał, kiedy Jack w końcu znowu przed nim stanął. Ten skinął głową i chwycił mocniej swój kij. Zając za to postukał kilka razy nienaturalnie dużą łapą w ziemię, w której chwilę później ukazał się otwór, do którego oboje wskoczyli. Zaraz potem zamknęła się, jakby w ogóle jej nie było.
Po kilku minutach tunel się skończył i oboje stanęli na równych nogach, śmiejąc się.
- Pierwszy! - krzyknął Jack.
- O nie, koleś. Wyprzedziłem cię o długość uszu - zaprzeczył Zając, prostując się z zadowoleniem.
- Nieprawda! Mój kij był dalej! - Mróz wskazał tryumfalnie na swój atrybut.
- Przecież i tak zawsze przegrywasz.
- Nie dzisiaj.
Strażnik Nadziei zaśmiał się.
- Więc niech ci będzie. Remis.
- Remis - zgodził się Jack. Oboje westchnęli i przenieśli spojrzenia na Norę. Jack stanął obok Zająca i oparł głowę na swoim kiju. Lubił to miejsce po Wielkanocy. Było wtedy takie spokojne, ciche... zupełnie coś innego, niż tam, na górze. Tam to nawet w nocy nie było zbyt nostalgicznie.
- Po Wielkanocy jest tu tak spokojnie... - westchnął Zając. Jack uśmiechnął się.
- Jakbyś czytał mi w myślach - powiedział.
Zapadła cisza. Nie była ona jednak ani trochę niezręczna. W końcu dość często tak sobie stali i milczeli. Głównie zaraz po Wielkanocy.
- Dzięki za pomoc. Znowu. Organizacja Wielkanocy chyba weszła ci w te lodowate żyły - powiedział w końcu Zając. Twarz Mroza znów rozjaśnił wesoły, szczery uśmiech.
- Spoko. W końcu to dość przyjemne - odparł. No i miał do tego święta taki mały sentyment. W końcu to właśnie wtedy pozostali Strażnicy go zaakceptowali. A dzień później złożył przysięgę. Po prostu nie mógł zapomnieć. Od tamtej pory pomoc długouchemu była niemal czymś oczywistym.
- Nigdy nie śmiałbym powiedzieć inaczej - potwierdził starszy Strażnik i wpatrzył się w puste już teraz tunele. Oboje przypomnieli sobie tamte wydarzenia. I kto by pomyślał.
- Nigdy nie sądziłem, że mógłbym się nadawać na Strażnika - przyznał Jack. - A tu proszę.
- Nie jest tak źle, prawda?
- Jest świetnie.
- Jeszcze niedawno w życiu bym tego nie powiedział, ale... dobrze, że jesteś, Jack - powiedział Zając, patrząc kątem oka na Mroza. Co prawda, to prawda. W końcu to on uratował świat przed ciemnością.
Chłopak chciał coś odpowiedzieć, ale przerwało mu coś dziwnego. Coś, czego nie miał zamiaru już nigdy usłyszeć. Ten zimny, złośliwy głos.
- Jak uroczo. Doprawdy.
Oboje jak na zawołanie odwrócili się i zobaczyli wysoką, szarą, szczupłą sylwetkę.
- Mrok. Czego tu chcesz? - spytał Zając, w jednym momencie dobywając swoich bumerangów. Czarny Pan zaśmiał się i uniósł nieco ręce.
- Wpadłem zobaczyć, jak się czuje Jack. Widzę, że wczułeś się w rolę, chłopcze - powiedział, patrząc z krzywym uśmieszkiem na Strażnika Zabawy, który celował w niego swoją laską.
- Nie masz z nami szans, Mrok. Dwóch na jednego. W dodatku jesteś za słaby. Nikt się ciebie nie boi - powiedział wojowniczo Mróz. Znów ten śmiech. Jak on go nienawidził!
- Może nie mnie. Nie bezpośrednio - odparł Pan Ciemności. - A jednak nadal mam dosyć siły, żeby zrobić to, co sobie zaplanowałem.
- Co ty gadasz? - spytał Zając, jednak w tym momencie dookoła nich pojawił się czarny piach. Jack wystrzelił sople lodu w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał ich wróg.
- Jack, za tobą! - krzyknął długouchy i rzucił bumerangiem w poruszający się za chłopakiem kształt. Koszmar. Tylko skąd on się tu wziął? Przecież nikt już nie bał się Mroka!
- Dzięki, Zając.
W ostatnim momencie sam zamroził kolejnego stwora Czarnego Pana. Nie widział już Zająca, widział tylko pojawiające się i znikające Koszmary. Gdzieniegdzie migał mu sam Mrok, ale nigdy nie mógł go trafić. Od dawna już nie walczył. Ledwo co widział przez czarny piach, a dodatkowo zaczęło mu się kręcić w głowie. Kątem oka zauważył migającą mu wysoką sylwetkę. Odwrócił się w jej stronę z zamiarem wystrzelenia kolejnej salwy lodu, kiedy poczuł mocny ból w klatce piersiowej, a dokładnie w sercu. Do jego uszu dobiegł dziki śmiech Mroka. Nie mógł utrzymać się na nogach. Oddech sprawiał mu ból.
Piach zaczął opadać. Zając rozglądał się zdezorientowany. Mrok zniknął. Tak po prostu. Ale to przecież do niego cholernie niepodobne! Odwrócił się i w tym momencie wszystko dookoła jakby zwolniło. Zobaczył Jacka, który wypuścił laskę z rąk i upadł na kolana z wyrazem bólu na twarzy. Z jego serca wystawała cienka, czarna strzała.
- Jack!
Doskoczył do niego, odkładając bumerangi na bok. Chłopak uniósł nieco twarz i spojrzał na przyjaciela. Ledwo oddychał. Przypominało to raczej ciężkie dyszenie pomieszane ze świstem.
- Co... - wydusił, ale Zając od razu go uciszył.
- Mrok. Muszę cię zabrać do Northa. On będzie wiedział, co robić - powiedział. W jego głosie słychać było zdenerwowanie. Spojrzał na strzałkę. Powinien ją usunąć. Białowłosy osunął się na ziemię z cichym jękiem bólu. Zając bez zastanowienia chwycił za czarny koniec i pociągnął. Niestety, poskutkowało to tylko głośnym krzykiem Mroza. Co więcej, grot zaczął powoli wchłaniać się w jego ciało. Oczy Strażnika Nadziei rozszerzyły się w przerażeniu. Tylko nie to...
Jack zaczął rzucać się na wszystkie strony, walcząc z przejmującym bólem. Zając wiedział, co to znaczyło. Trucizna. Patrzył, jak powoli trawa dookoła mroźnego chłopca pokrywa się szronem, lodem i śniegiem. Jack otworzył oczy i spojrzał na wchłaniająca się strzałkę. Zacisnął pięści, jakby z czymś walczył.
- Jack, trzymaj się. Będzie dobrze - powiedział i schował swoje bumerangi. Chwycił kij przyjaciela i tupnął kilka razy łapą w ziemię, usiłując chwycić Jacka tak, żeby ten nie zrobił mu krzywdy. Co było dosyć trudne, bo wieczny nastolatek wierzgał i wił się na wszystkie strony.
- Spokojnie, Jack, spokojnie - powtarzał w kółko i sam nie wiedział, czy bardziej do siebie, czy właśnie do niego. W tym momencie Mróz chwycił jego łapę i odepchnął od siebie. Zaskoczony Zając zatrzymał się, nie wiedząc, co robić.
- Zając... nie... nie zbliżaj się... - wydusił, jakby sprawiało mu to straszną trudność.
- Jack, co ty wygadujesz?
- G...gdybym cię zaatakował, zabij mnie! - krzyknął i wygiął się w niemal idealny łuk. Długouchy, korzystając z okazji chwycił go i wskoczył do jamy. Musiał zdążyć. Strzałka wchłaniała się w chłopaka coraz bardziej. W dodatku ciągle kołatały mu się po głowie jego słowa. "Gdybym cię zaatakował, zabij mnie". To było zdecydowanie najgorsze, co mógł usłyszeć z jego ust. Nie mogli go stracić. Nie dlatego, że North najpewniej oberwałby mu uszy za to, że nie pomógł mroźnemu, ale dlatego, że sam by sobie tego nie wybaczył. W tym momencie nie zwracał nawet uwagi na to, że jego futro zaczęło pokrywać się szronem i chłopak mógł go w każdej chwili zamrozić. Miał gdzieś zimno, które przenikało go do szpiku kości. Musiał zdążyć. Zobaczył koniec tunelu i już po chwili stał w Sferze Snów.
- North! North! Musisz mi pomóc! - krzyczał, ile sił w płucach. - Musisz pomóc Jackowi!
Przykucnął nieco. Już prawie nie czuł nóg. W dodatku cały drżał od zimna. Chyba powoli się zamrażał.
- Zając! Co się stało? - spytał North, wchodząc do Sfery Snów. Aż zamarł w przerażeniu na widok, który zastał. Zaraz za nim wleciała Ząbek, która akurat przebywała u Świętego w odwiedzinach i aż zakryła usta dłońmi. Długouchy był cały pokryty szronem i gdzieniegdzie lodem. Kucał, trzymając kurczowo rzucającego się na wszystkie strony Jacka, od którego strzelały małe sopelki lodu. W dodatku z jego piersi wystawał kawałek czarnej, cienkiej strzały.
- J...Jack jest ranny - wydusił Zając, szczękając zębami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za dodaną opinię. Na pewno pomoże mi ona w dalszym prowadzeniu tego bloga :D